baner

baner

piątek, 3 października 2014

Idzie zima, czas na komina...

Wiem, wiem... poetka ze mnie marna. Ale lubię ciepełko. A że mieszkam nad morzem to wietrzyska tutaj wieją... Zimą może być 5 na plusie a i tak odnoszę wrażenie, ze zamarzam jak przy - 15-tu.

Nie chcąc skazywać swojego dziecięcia i siebie na wyziębienie makówki i szyjki, stworzyłam komin połączony z kapturem (no właśnie, zapomniałam jeszcze wspomnieć, że na czapki mam alergię), aby nie marznąć podczas nadchodzących zimowych spacerów. Uszyte z Minky/weluru/polaru w połączeniu z bawełną. Dwustronne, z możliwością ściągnięcia gumeczki przy buzi, aby szczelniej przylegały do twarzy.Jak Wam się podobają?

 K. i jego marynistyczny komino-kaptur.






Wersja dla Mamy:

Świątecznie w październiku

Ja wiem, że z Bożym Narodzeniem wyskoczyć na początku października niczym Filip z Konopi to faux pas, jednak nie mogłam się powstrzymać... Dumna ze swego dzieła nie mogłam czekać nie wiadomo jak długo, by się nim z Wami podzielić...

A teraz na temat: Boże Narodzenie... Czy ktoś nie lubi tego czasu oczekiwania na świąteczną atmosferę, zapach pieczonego piernika, choinkę, prezenty?
Ale, ale... ten czas oczekiwania można sobie umilić. Każdy z nas miał choć raz (a niektórzy co roku) kartonikowy kalendarz adwentowy a co za tym idzie - ogromną radość z codziennego otwierania poszczególnych okienek i wyjadania (wątpliwej jakości) czekoladek.
Jako, że nie jestem szczególną fanką czekolady (tzn. lubię czekoladę, ale wolę ciasteczka, batoniki i pralinki zdecydowanie bardziej niż zwykłą mleczną), postanowiłam uszyć kalendarz adwentowy dla mojego Synka, do którego będę mogła powkładać to, co K. lubi najbardziej (a że jest jeszcze Młody to szczególnie dużego wyboru nie mam).

Z dumą prezentuję Wam Kalendarz Adwentowy:

Tak się szyło:
A tak się na wieszaku powiesiło (pasy mocujące zapinane są na rzepy, więc nie tylko na wieszaku można go powiesić)
A tak wyglądają pralinki w swoich kieszonkach:

wtorek, 9 września 2014

Telefony, telefony... i ich osłony

Jakiś czas temu koleżanka poprosiła mnie o uszycie etui na telefon (bo dostała taki piękny, limonkowy smartphone). "Napokazywałyśmy" sobie wzajemnie zdjęć i obrazków etui dostępnych w sieci aż w końcu jeden z nich spodobał się A. (bo miał uroczą kokardkę i co najważniejsze - kieszonkę na skarby (no dobra, na banknot lub kartę kredytową)!
I na tym koniec. Rzuciłam się w wir szycia (wszystkiego tylko nie etui - wszak wymagało ono stworzenia wykroju, a to już część szycia, za którą nie przepadam), realizowania zleceń, leczenia Juniora, wakacjowania, spacerowania, opalania, kolejnego leczenia... I tak czas upłynął. Baaa, zanim się wzięłam za przygotowania to zdążyłyśmy się z A. spotkać pdoczas naszych rodzinnych wojaży po Europie (a że mieszka u "Helmutów" to aż wstyd się przyznać do tego, że etui ze sobą nie wzięłam, bo go po prostu nie zaczęłam!).

A że czasem nachodzi mnie na porządkowanie wszystkich rozgrzebanych spraw, to ostatnio wzięłam się za rozgrzebane projekty szyciowe, przeróbki i naprawy ciuchów. I przypomniało mi się, że dawno temu obiecałam A. etui. Wczoraj postanowiłam: SIADAM I RYSUJĘ! I tak powstał pierwszy wykrój etui z kieszonką (na kardy i banknoty) i ozdobną kokardą (modelką była moja wdzięczna Nokia E52, więc etui na zdjęciach jest mniejsze niż na telefon A.). I tak A. doczeka się etui :)

Wiem, wiem... zaraz się dowiem, że nie odkryłam Ameryki, że każdy szanujący się telefon ma taką czy inną "osłonkę" - a to obudowę, a to etui, a niektóre (w świetle nadchodzącej drobnymi kroczkami zimy) nawet skarpetę! Ale to etui jest wyjątkowe... ma wspomnianą wcześniej kieszonkę na skarby (o ile mamy coś na koncie lub otwartą linię kredytową)! No i co najważniejsze - może zostać uszyte na miarę (jak garnitur czy suknia ślubna!). I to czyni etui wyjątkowym.

A na zdjęciach prezentuję prototyp dla mojej Nokii. Może być?





czwartek, 4 września 2014

Pierwszak w nowym roku szkolnym - piórnik

Dziś dopadła mnie WENA. Od pewnego czasu zbierałam się do uszycia "piórnika" na kredki i kolorowanki (albo jak kto woli, z elegancka "etui"), ale nie mogłam się zebrać, by usiąść i pokroić tkaniny (wydawało mi się, że jakoś tak dużo kawałków muszę naciąć). Ale pojawiła się ONA i dopadła mnie dnia powszedniego, czwartkowego.
A że klimaty morskie są bliskie memu serduchu, położyłam łapę na granatach i czerwieniach, kotwicach i rombach. I tak oto powstał piórnik (vel etui) na kredki, pisaki i zeszyty do bazgrolenia. Jak Wam się podoba?





Etui można oczywiście spersonalizować imieniem, inicjałami czy dowolną aplikacją.

poniedziałek, 1 września 2014

Szycie w wielkim mieście

Od pewnego czasu odnoszę wrażenie, że w Trójmieście (gdzie obecnie mieszkam) jest znacznie więcej szyjących osób niż w Warszawie, z której pochodzę. Nie wiem czy wynika to z faktu, że wcześniej się tym nie interesowałam, czy faktycznie tak jest. I jeśli tak jest to z czego to wynika? Czy w Trójmieście kobiety mają więcej czasu na szycie? Mniej pracują? Czy Warszawa pędzi nie wiedząc za czym i nie ma czasu na "błahostki"? A może wynika to z potrzeb? Albo Trójmiasto docenia rękodzieło, a Warszawa jedynie napompowane sieciówki? Tyle pytań, a ja nadal nie znam odpowiedzi na to najbardziej nurtujące...

Nie mogłam się powstrzymać, by się z Wami nie podzielić tę jakże "głęboką" refleksją.

A zmieniając temat... wisi nade mną chęć uszycia pościeli. Połączona z koniecznością (prośba o uszycie takowej). Niby prosta rzecz, a jakże przerażająca :) Materiału mam na styk, nie ma miejsca na pomyłki. No i ten przerażający suwak!!!!!! Ktoś ma jakieś sugestie jak go wszyć, by było ładnie, estetycznie i bezpiecznie (wszak pościel niemowlęca będzie się szyła)?

Od początku, lecz w wielkim skrócie

Aby wiadomo było skąd u mnie pasja szycia, spieszę z wyjaśnieniem… Dawno, dawno temu, gdy byłam 12-13 letnią dziewczynką „uszyłam na maszynie” („uszyłam” to słowo mocno na wyrost) torbę ze starych jeansów mojego taty (miała doszytą kieszonkę ze sztruksów mojej mamy, jeansowy pasek na ramię z paska do spodni taty oraz suwak z piórnika mojej siostry). A że szyłam na starym Singerze (takim, który kiedyś stanowił mebel sam w sobie), miałam problem z wyregulowaniem naprężenia nitki, a krojenie materiału było pojęciem abstrakcyjnym, wykraczającym poza granice mojej percepcji – torba wyszła co najmniej koślawa, z mega-wielkimi pętlami nici i innymi wadami… Ale torbę dumnie nosiłam. Jednak wysiłek został okupiony niechęcią do dalszego szycia.
Po ponad dwudziestu latach zaczęło mi się śnić, że szyję (sprawdzałam nawet w senniku co to znaczy – a znaczyło tyle co szczęście rodzinne)… Ale tak NAPRAWDĘ szyję, że tworzę ładne rzeczy… Po prostu poczułam MOC. Poczułam, że UMIEM SZYĆ. I wtedy zachorowałam… zachorowałam na maszynę do szycia…

Mój Mąż postanowił mi takową sprezentować; a że był początek grudnia (2013), to maszynę miałam dostać pod choinkę. Pod choinką znalazłam jednak kopertę z podobizną mojej maszyny (śliczniutką Łucznikową Zofiją 2015) i jakże rozbrajającym wyznaniem „Już do Ciebie jadę :)”. Długo jechała… zdążyła zwiedzić Wrocław, Poznań, chyba Sopot i Wejherowo, aż w drugiej połowie stycznia trafiła w moje zniecierpliwione łapki.

Początki na Łuczniku, obecnie na Janome... Od początku roku rozwijam swoją (dosłownie) wyśnioną pasję, zdobywam nowe umiejętności. Mam nadzieję, że zakochacie się w uSZytkowych zabawkach, ciuszkach, szmatkach...